Kochani,
Założyliśmy tego bloga, bo chcemy podzielić się z Wami naszą
radością podróżowania. To radość czasem trudna, wręcz przygnębiająca, ale
nieustannie fascynująca.
To nie będzie jednak klasyczny dziennik, katalog zabytków,
czy pomnik próżności*. My zapraszamy Was, byście usiedli z nami na brzegu
kanału w Hoi An i podyskutowali z nami na temat dzisiejszej ekonomii.
Przyjdźcie do nas i zapalcie szisze z pół-Holendrem
pół-Beduinem, który rozmawia ze swoim arabskim przyjacielem na temat religii.
Poczujcie się jak konkwistadorzy, obserwując ptaki przy
Czarcim Gardle na pograniczu argentyńsko-brazylijskim, jednocześnie
zastanawiając się nad ustrojem słynnych misji.
Albo, jak w najbliższych dniach będzie nam to dane, zobaczcie
świat oczami Orwella w Birmie.
Proponujemy Wam, więc nie podróż w głąb nieznanych krain,
ale w samych siebie. W literaturę, w sztukę, w piękno. Proponujemy Wam myśli
„na miejsce skarpetek”.
Pewnie byście nie zapytali, ale najpierw opowiemy Wam i
tak, jak z nazwą tego bloga było.
Z racji mojego (Kornela) zapominalstwa, zawsze czytam Ewie
listę do spakowania. Daje mi to złudne poczucie kontroli nad tym, co się stanie
podczas podróży, czuję się przez to bezpieczny i przygotowany na wszystko. Przy
tej okazji moja Ukochana często nie szczędzi mi słów krytyki. Tak było i tym
razem, kiedy usłyszała, że mam zamiar zabrać 5 par skarpetek do Birmy. Po
krótkim, acz oratoryjnie pięknym i cudownie sarkastycznym komentarzu
postanowiłem liczbę tą zredukować do trzech, jednocześnie zwiększając ilość
innej części męskiej bielizny do 9. A na pytanie mojej kompletnie zszokowanej
małżonki, dlaczego tak, odparłem bezczelnie – no bo mam miejsce po skarpetkach.
Ostatecznie zamiast skarpetek poleciał z nami nasz Włoch, Terzani,
w postaci książki „Listy przeciwko wojnie”. Zostawiliśmy coś zwykłego,
codziennego i niepotrzebnego, zastępując to czymś innym, pięknym i mądrym. To
samo, mamy nadzieję, zaprezentujemy Wam tutaj, dając możliwość pozbycia się
kilku par skarpetek na miejsce naszych krótkich felietonów.
Tiziano nie przebijemy, choć mamy nadzieję, że patrzy na nas
z chmurki numer siedem i nam trochę kibicuje.
Ewa i Kornel
Wiedeń – Bangkok - Yangon
*choć selfik** kiedyś na pewno się zdarzy. W imię zasad.
**Podobno polska nazwa to samojebka. Po międzymordziu jest
to bezsprzecznie najlepsze tłumaczenie angielskiego wyrazu.