czwartek, 4 grudnia 2014

Demon i mrówki


Mozolnie, krok za krokiem posuwamy się ścieżynką w parku narodowym Manu. Jest gorąco. Jest duszno. Wtem pojawia się malutka polanka, choć to chyba zbyt dumna nazwa dla tych dwóch metrów kwadratowych na krzyż. Na ziemi pojedyncze, malutkie żółte kwiatki, a na środku przerzedzenia niepozorne, jak na dżunglę wręcz miniaturowe drzewko. Mieszkanie demona – z błyskiem w oku mówi nasz przewodnik.




Tak tłumaczą to miejscowi – i obchodzą takie miejsca z daleka. Bo, jak mówią, jeśli przejść przez nie, demon odwiedzi nas w snach. To zaś, jak wiadomo, nie bywa miłe. Można go przebłagać, ofiarowując mu jakąś drobnostkę, liście koki na ten przykład. Wtedy nie przychodzi. Wtedy nie.
Podróżując po Peru trudno nie zauważyć, jakie bogactwo wierzeń i praktyk religijnych ma ten kraj. W teorii katolicki – i to nawet bardzo. Ale po powrocie z kościoła nie zaszkodzi przecież złożyć ofiary Matce Ziemi. Kiedy się o czymś marzy, kiedy się czegoś pragnie, to Apu, dajmy na to, Macchu Picchu zawsze, za niewielką dawkę koki, może pomóc. Zresztą nawet same kościoły bardziej przypominają pogańskie panteony, niż chrześcijańskie świątynie. Mnogość ołtarzy, ołtarzyków, obrazów, świętych figur, postaci Boga Ojca (co na to ikonoklaści?!), dzieciątka Jezus z zabawkami i tak dalej i po wtóre… A już nie daj Panie Boże trafić na procesję Bożego Ciałą w Paucartambo – tańce, hulanki, swawola i demony na dachach! Wenecki karnawał, moi kochani Czytelnicy, to przy tym lekka zabawa. To niesamowite, jak jedna religia może mieć różne oblicza w różnych krajach. 



Nie sposób siebie samego nie spytać, co te wszystkie zwyczaje, wierzenia, zabobony i inne zabawy dają temu społeczeństwu. Czy są mu potrzebne, niezbędne? Czy ten kraj, ten skrawek Andów, zawładnięty przez Hiszpanów miałby szanse być sobą, gdyby nie Apu, gdyby nie Chrystus, gdyby nie święte figury? 

I wreszcie, czy istnienie tych bóstw, jako bytów realnych, jest tak istotne? Czy byt wymyślony, byt fantazji może wpływać, działać rzeczywiście? Czy więc istnienie jest koniecznym przymiotem Boga? A może działa On, nie istniejąc?



Wiecie, jest jeszcze drugie wytłumaczenie istnienia polanki, o której opowiadałem na początku. Podał je nam nasz przewodnik. A jest tak - to niepozorne drzewko wytwarza u podstawy liści dość pokaźne bulwy. Te odżywiają i dają schronienie specjalnemu gatunkowi mrówek. One z kolei odwdzięczają się, zatruwając liście wszelkich okolicznych roślin, które mogłyby zagrozić drzewku. Rozpleciona tęcza ma swoją nazwę – symbioza.

W „Życiu Pi”, pod koniec przepięknej opowieści jest podana jej wersja bezfantazyjna, bezbożna. Krótka, sucha, szara i brzydka. Takie podobno jest życie bez Boga. Mnie jednak historia mrówek wydaje się być nie mniej piękna, nie mniej niesamowita, jak historia demona.
Ale one obie, razem, stanowią piękne sformułowanie tego odwiecznego pytania ludzkości: 

Demon, czy mrówki?


2 komentarze: