Mozolnie, krok za krokiem posuwamy się ścieżynką w parku
narodowym Manu. Jest gorąco. Jest duszno. Wtem pojawia się malutka polanka,
choć to chyba zbyt dumna nazwa dla tych dwóch metrów kwadratowych na krzyż. Na
ziemi pojedyncze, malutkie żółte kwiatki, a na środku przerzedzenia niepozorne,
jak na dżunglę wręcz miniaturowe drzewko. Mieszkanie demona – z błyskiem w oku
mówi nasz przewodnik.
Tak tłumaczą to miejscowi – i obchodzą takie miejsca z daleka. Bo, jak mówią, jeśli przejść przez nie, demon odwiedzi nas w snach. To zaś, jak wiadomo, nie bywa miłe. Można go przebłagać, ofiarowując mu jakąś drobnostkę, liście koki na ten przykład. Wtedy nie przychodzi. Wtedy nie.
Podróżując po Peru trudno nie zauważyć, jakie bogactwo
wierzeń i praktyk religijnych ma ten kraj. W teorii katolicki – i to nawet
bardzo. Ale po powrocie z kościoła nie zaszkodzi przecież złożyć ofiary Matce
Ziemi. Kiedy się o czymś marzy, kiedy się czegoś pragnie, to Apu, dajmy na to,
Macchu Picchu zawsze, za niewielką dawkę koki, może pomóc. Zresztą nawet same
kościoły bardziej przypominają pogańskie panteony, niż chrześcijańskie
świątynie. Mnogość ołtarzy, ołtarzyków, obrazów, świętych figur, postaci Boga
Ojca (co na to ikonoklaści?!), dzieciątka Jezus z zabawkami i tak dalej i po
wtóre… A już nie daj Panie Boże trafić na procesję Bożego Ciałą w Paucartambo
– tańce, hulanki, swawola i demony na dachach! Wenecki karnawał, moi kochani
Czytelnicy, to przy tym lekka zabawa. To niesamowite, jak jedna religia może
mieć różne oblicza w różnych krajach.
Nie sposób siebie samego nie spytać, co te wszystkie
zwyczaje, wierzenia, zabobony i inne zabawy dają temu społeczeństwu. Czy są mu
potrzebne, niezbędne? Czy ten kraj, ten skrawek Andów, zawładnięty przez
Hiszpanów miałby szanse być sobą, gdyby nie Apu, gdyby nie Chrystus, gdyby nie
święte figury?
I wreszcie, czy istnienie tych bóstw, jako bytów realnych,
jest tak istotne? Czy byt wymyślony, byt fantazji może wpływać, działać
rzeczywiście? Czy więc istnienie jest koniecznym przymiotem Boga? A może działa
On, nie istniejąc?
Wiecie, jest jeszcze drugie wytłumaczenie istnienia polanki, o której opowiadałem na początku. Podał je nam nasz przewodnik. A jest tak - to niepozorne drzewko wytwarza u podstawy liści dość pokaźne bulwy. Te odżywiają i dają schronienie specjalnemu gatunkowi mrówek. One z kolei odwdzięczają się, zatruwając liście wszelkich okolicznych roślin, które mogłyby zagrozić drzewku. Rozpleciona tęcza ma swoją nazwę – symbioza.
W „Życiu Pi”, pod koniec przepięknej opowieści jest podana
jej wersja bezfantazyjna, bezbożna. Krótka, sucha, szara i brzydka. Takie
podobno jest życie bez Boga. Mnie jednak historia mrówek wydaje się być nie
mniej piękna, nie mniej niesamowita, jak historia demona.
Demon, czy mrówki?
A może symbioza demona i mrówek?
OdpowiedzUsuńNie jestem pewien, czy to możliwe...
OdpowiedzUsuń