Była noc, mi było zimno, a Kair śmierdział. Kawę podano mi
podłą, dziwni osobnicy o śniadej skórze porozumiewali się za pomocą kompletnie
niezrozumiałych dźwięków. Jakimś tylko cudem nie siedzieliśmy w dworcowej
kawiarni na rozpadających się plastikowych krzesełkach, a na w miarę solidnych,
metalowych. Chwilkę wcześniej udało nam się kupić bilety, ale tylko dzięki
temu, że znalazł się pan z Tourist Police, który świergolił co nieco po
angielsku. Była trzecia w nocy, do pociągu jeszcze trzy godziny, do powrotu do
Europy pięć tygodni. Tej nocy wszystko było obce, groźne, nieznane.
Nienawidziłem tego. Nienawidziłem również tego przemiłego policjanta, który
pytał się, nie mogąc zrozumieć – dlaczego do Tanty?