wtorek, 3 lutego 2015

Why go Tanta?


Była noc, mi było zimno, a Kair śmierdział. Kawę podano mi podłą, dziwni osobnicy o śniadej skórze porozumiewali się za pomocą kompletnie niezrozumiałych dźwięków. Jakimś tylko cudem nie siedzieliśmy w dworcowej kawiarni na rozpadających się plastikowych krzesełkach, a na w miarę solidnych, metalowych. Chwilkę wcześniej udało nam się kupić bilety, ale tylko dzięki temu, że znalazł się pan z Tourist Police, który świergolił co nieco po angielsku. Była trzecia w nocy, do pociągu jeszcze trzy godziny, do powrotu do Europy pięć tygodni. Tej nocy wszystko było obce, groźne, nieznane. Nienawidziłem tego. Nienawidziłem również tego przemiłego policjanta, który pytał się, nie mogąc zrozumieć – dlaczego do Tanty? 


Chciałem mu postawić piwo, którego pewnie nie pijał, bo sam nie bardzo potrafiłem zrozumieć sens tej podróży. W Europie jest przecież tyle do zwiedzania, a do tego, co najważniejsze, są Europejczycy. Różni się trochę taki Niemiec od Francuza czy Polaka, ale by ich rozróżnić trzebaby pewnie zjeść żabę. Po jaką więc cholerę ją (Europę, nie żabę) opuszczać? 



W pociągu nie  było lepiej. Co prawda Moja Dopiero-Co Małżonka zachwycała się nimi, ale dla mnie to one były jak wagon kolonijny do Zakopanego w późnych latach dziewięćdziesiątych*. Sama Tanta też zresztą nie powalała. Ale co ja tam będę gadać po próżnicy – ilu z Was, PT Czytelnicy, ma pojęcie, gdzie to miasto leży? Co tam jest? No właśnie. A ja tam wylądowałem, gdzieś na końcu świata, w dwumilionowym mieście, gdzie turystów było dwóch. Jedyny miejscowy hotel miał cztery gwiazdki, ale dwie odpadły. Jak ja wtedy chciałem do mojego ukochanego, przytulnego hoteliku w Baden – Baden! Ale to właśnie tam, w hotelu „Panorama”**, przy mojej pierwszej prawdziwej wodnej fajce, coś we mnie pękło. Czy to przez Pana Węgielkowego, z podkręconym wąsem, który z przemiłym uśmiechem co pół godziny donosił ognia, czy jednak coś było w tej pysznej kofcie z przydrożnego baru, w którym jeszcze przed godziną bałbym się zamówić wodę? Historia tego dylematu nie rozstrzygnie.



Prawdą jest jednak, że tam zrozumiałe, dlaczego to wszystko było takie złe, obskurne i straszne. Bo było inne. Nie gorsze, choć pewnie również nie lepsze od tego, co miałem na co dzień, ale w każdym bądź razie nieznane. Bo to wcale nie duma szalona, ale to uczucie, ten strach, jest naszą codzienną pożywką dla nietolerancji, dla nacjonalizmów, dla rasizmu. A podróż, choćby właśnie w nicość, choćby do Tanty, staje się egzorcyzmem dla naszych demonów.

Słusznie więc prawił Tolkien w Hobbicie, że niebezpiecznie jest zrobić pierwszy krok w podróży. Ponieważ właśnie on na zawsze odmienia nasze życie, a powrót do domu, z którego wyruszyliśmy, już nigdy nie będzie możliwy. 

Tylko kto chciałby tam wracać, skoro zawsze zabraknie tam srebrnych łyżeczek?



*Kto nie jechał – nie zrozumie. To był inny, fantastyczny świat, w którym w jednym przedziale siedziało się nago, bo sauna, w drugim natomiast na oknach osiadały hałdy śniegu.  

** Jak będziecie znów w Egipcie wybierzcie się tam. Absurdalnie magiczne miejsce i najlepsze Shishe na świecie. Basta!

tekst: Kornel
zdjęcia: Ewa/Kornel

2 komentarze:

  1. Hej,

    Bardzo fajny blog. Masz od nas jeden punkcik w konkursie Blog Roku:)

    Pozdrawiamy,
    Republika Podróży

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,

    Wielkie dzięki ;).

    Pozdrawiamy gorąco,

    Ewa & Kornel

    OdpowiedzUsuń