Zacznę od tego, że nie lubię herbaty. Zieloną lub owocową to owszem, ale czarną niekoniecznie. I wyjazd na Sri Lankę pod tym
względem mnie przerażał. Bałam się powtórki z Birmy i szukania kawy na każdym
kroku. Na szczęście ukochany trunek znalazł się również a i świeża herbata
okazała się być zdatna do picia. A że Sri Lanka z plantacji herbaty słynie na
całym świecie to i nas na w tym miejscu nie mogło zabraknąć.
To teraz trochę poważniej. Historia tego napoju na Cejlonie
jest naprawdę ciekawa. Okazuje się mianowicie, że nie zawsze rosły tutaj krzewy
herbaciane. Ludzie do XIX wieku mieli (moim zdaniem) lepszy pomysł i
produkowali na Sri Lance kawę. Pech chciał, że plantacje zostały praktycznie
doszczętnie zniszczone przez grzyby, powodujące chorobę biednych plantacji,
zwaną „coffe rust”. I tak niejaki pan James Taylor postanowił tutaj
zainwestować w produkcje nieco odmiennego napoju. Jego „następca” Trafford rozpowszechnił
herbatę a później część firmy wykupił pan Lipton. Tak TEN Lipton od TEJ herbaty.
Pomysł chwycił, tereny okazały się idealne i tak krzewy rozpoczęły podbój
wyspy, który to zresztą trwa do dziś.
Podczas naszego pobytu na Sri Lance udało nam się zobaczyć
dwie fabryki herbaty. Jedną trochę większa, jedną malutką, wydającą się być
bardziej rodzinnym przedsiębiorstwem niż wielką manufakturą. W fabryce można
oczywiście prześledzić los liści od czasu ich zebrania do zapakowania w wielkie
worki. Są one najpierw zbierane (ponoć są w tym najlepsze specjalnie
przeszkolone panie Tamilki), wstępnie leżakowane, później są skręcane,
rolowane, sortowane, aż do procesu fermentacji. Na koniec trafiają do suszenia.
I tu ciekawostka – na Sri Lance cały czas są do tego używane specjalne piece,
produkowane w tym celu w Belfaście.
Niesamowita jest też wyspa w tych miejscach. Te małe
niepozorne krzaczki porastają całe wzgórza i ogromne połacie dolin, czyniąc
wyspę wiecznie zieloną. Muszę przyznać, że gór widziałam dużo, ale tak
urzekającego widoku czystej zieleni nie pamiętam. Co więcej, Sri lanka wygląda
tak przez cały rok. Nie spodziewałam się też, że krzaki herbaty (przynajmniej
ten gatunek, który porasta Cejlon) są tak małe, wręcz karłowate. Wcześniej
miałam okazję oglądać plantacje herbaty w Wietnamie, ale tam były to małe drzewka.
Wróćmy jednak do produkcji herbaty. Wiecznie zielone połacie
dają też pracę wielu okolicznym mieszkańcom. Zaskakujące były jednak liczby,
które podawał nam pracownik, oprowadzający nas po fabryce. W porównaniu do ceny
ostatecznej torebek, które lądują w naszych filiżankach może się wydawać, że
pracownicy tutaj prawie nic nie zarabiają, choć wykonują wilczą część prac przy
jej wyrobie. Praktycznie gotowe do spożycia liście herbaty jadą do Kolombo
zapakowane w wielkich workach, gdzie w stolicy są skupowane przez duże firmy,
znane nam ze sklepów spożywczych. Te zakłady mieszają herbaty z różnych
plantacji, dosmaczają i paczkują.
Wiecie, kiedyś czytałam reportaż o produkcji kawy w jednym z
krajów afrykańskich. Porażające było, że wypicie kawy na tej plantacji (i to po
promocyjnej cenie) stanowiło dzienne wynagrodzenie pracownika. I możemy się
teraz zastanawiać – OK, ale w tych krajach jest wszystko dużo tańsze. Bo i
jest! Ale podczas podróż jakoś nie sposób nie zwrócić uwagi na tą inną,
bardziej smutną stronę życia w krajach, w których jest pięknie, zawsze ciepło i
zielono.
Jak liście herbaty.
tekst: Ewa
zdjęcia: Ewa/Kornel
zdjęcia: Ewa/Kornel
Ale gdybyśmy tej herbaty /kawy nie pili tam nie by łowy pracy...
OdpowiedzUsuńEwa i Galileo zapraszają serdecznie do Cejlonu :P ;)
OdpowiedzUsuńPauwau