wtorek, 1 lipca 2014

Historia pewnego przypadku


Że życiem przypadek czasem tylko rządzi i nie ma co za bardzo planować następnych wydarzeń przekonywaliśmy się już nie raz. Tak było z wyjazdem z Polski, z podróżami, z naszym potem czy też zakupem roweru. I z Birmą też. Bo to o niej mowa. Po godzinnej dyskusji (nazwę tę wymianę zdań tak ładnie) nad półką z przewodnikami i nieco innym zdaniu na temat tego, gdzie następny wyjazd ma się odbyć stwierdziłam, że biorę pierwszy z brzegu kolorowy przewodnik i jeśli tam pory deszczowej nie ma to tam jedziemy. I na Birmę padło. 


O państwie tym słyszeliśmy w sumie niewiele. Kojarzyła się z – a jakżeby inaczej - narkotykami, powoli rodzącą się szansą na demokrację oraz z nagrodzona Pokojowią Nagrodą Nobla panią Aung San Suu Kyi. Dodatkowo mi osobiście kraj ten przypominał przeczytaną ostatnio przeze mnie książkami Tiziano Terzaniego, ulubionego pisarza, który wspominany i cytowany będzie zapewne częściej.

Tytułem wprowadzenia: książka powiedział mi wróżbita traktuje o tym, jak autor podróżuje po krainach Azji - i nie tylko – wszelakimi możliwymi środkami transportu za wyjątkiem samolotu. Dlaczego? Otóż kilka lat wcześniej pewien przepowiadacz przyszłości powiedział Panu Terzaniemu, że w roku 1993 nie powinien latać, gdyż jest duże prawdopodobieństwo, iż zginie w wypadku. Oczywiście, można się puknąć w czoło i stwierdzić, że większej bujdy na resorach się nie słyszało, ale ów wróżbita powiedział coś jeszcze, co w przeszłości autora naprawdę się wydarzyło i o czym ten wiedzieć nie mógł. O czym mowa zdradzać nie będę, być może zachęcę tym kogoś do lektury. Książka jest magiczna i niesamowita, pokazuje, jak można inaczej żyć i patrzeć na świat i daje możliwość zastanowienia się, czy nasze materialistyczne rozumienie świata ma sens i czy czegoś nam przypadkiem nie zabiera. 

A że o podróżach a nie tylko książce ma być mowa, to napomknę, że moim dużym marzeniem było, żeby podczas następnej podróży na Azji do takiego wróżbity również się udać. Okazało się to prostsze niż myślałam. W tych krajach ludzie naprawdę bardzo wierzą w to, co przepowiadacze przyszłości im powiedzą, czasem nawet większych decyzji bez udania się do takich osób nie chcą podjąć. Naiwne? Być może, ale w sumie nie różni się niczym od naszych horoskopów i numerologii, a te czytamy przecież wszyscy, prawda? Zawsze mówimy, że w to nie wierzymy, ale jak już ziarenko prawdy się znajdzie, najlepiej korzystne dla nas, to wywołuje uśmiech na twarzy. Różnego rodzaju przesądów tez u nas jest bez liku. I tak samo jak w horoskopach – niby nie wierzymy, ale jednak coś nas trzyma przy tym, żeby się do nich stosować. 


Pan wróżbita znalazł się na Moście w Amarapurze. Tzn. wcześniej znalazło się wielu, ale żaden nie mówił po angielsku. Spisał datę urodzin, dużo myślał, kreślił cos na kartce, gmerał w papierach i potem oglądał moją dłoń prawą a potem lewą z każdej strony mrucząc coś pod nosem.  Pewnie ciekawi jesteście, co mu wyszło? Wszystkiego nie zdradzę, ale przede wszystkim stwierdził rzecz trudną do odgadnięcia, a mianowicie, że będę dużo podróżowała ( a to ci zaskoczenie), powiedział też, że spokojnie mogę to robić, bo żaden samolot, którym polecę nie zleci a statek nie zatonie (uffff…już miała obraz podróżowania po świecie jak Terzani, a przy mojej pracy nie ma czasu na podróż statkiem przez ocean, ani pociągiem nad Bajkał.) Poradził mi również niezmienianie pracy w przeciągu następnego roku (drogi Szefie, szkoda że nie znasz polskiego i nie możesz tego przeczytać). Podczas samego procesu wróżenia zmaterializował się również znany wam już z opowieści o mniachach z Amarapury Chińczyk z aparatem, a właściwie i dwoma, z którego jeden miał obiektyw w długości przeciętnego makaronu w „zupce chińskiej”, robiący mi zdjęcia z wielka zaciętością. 

No właśnie  - wierzyć, nie wierzyć.. Chyba nie potrafimy zrozumieć ludzi z innej kultury innej religii. To, jak oni żyją nie zasadza się na infantylności tylko na innym spojrzeniu na świat. Każdy próbuje zrzucić odpowiedzialność za to, co się w naszym życiu dzieje i tak – oni chodzą do magików, my korzystamy z pomocy trenerów, całego sztabu psychologów, technik relaksacyjnych (które wywodzą się z nie z czego innego jak medytacji). Mam czasem wrażenie, że przydałoby się spojrzeć na świat trochę inaczej, spokojniej i uwierzyć w to, że nie wszystko da się rzeczowo i naukowo wytłumaczyć. A o tym, jak zacząć trochę inaczej myśleć możecie się dowiedzieć z książki „powiedział mi wróżbita” – ma miejsce zamiast skarpetek na weekend albo urlop idealne!

tekst: Ewa
zdjęcia: Ewa/Kornel 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz