piątek, 2 maja 2014

Inszallahobusy i inne środki służące do przemieszczania się


Wydaje się proste i oczywiste – transport to dla nas pociąg ( i tu mamy do odróżnienia osobowy,  IC i TLK – Tandente Linie Kolejowe), potem jest autobus – swoja drogą w miastach jeszcze jako tako ale prawie zapomniany jako długodystansowy sposób komunikacji, przynajmniej w Polsce. I to chyba wszystko z publicznego transportu, prawda? A jak podróżują inni?



Zacznę od wspomnianych w tytule busów, nazwanych tak przez nas nie bez powodu. Zabierają one w czystej teorii około 11 osób z niewielkim dobytkiem podręcznym. Że na teorii się to kończy to chyba mówić nie muszę. Nazwa wzięła się stąd, że nie posiadają one właściwie w żadnym z odwiedzanych mi krajów regularnego rozkładu jazdy. Odjadą, kiedy chcą – „Inszallah – jak bóg da”, jak uzbiera się odpowiednia liczba osób, jak pan kierowca się pojawi, jak wypali papierosa, jak się zmaterializuje ktoś, kto akurat chce zrobić „fuchę” i tymże radosnym pojazdem przewieźć 20 krzeseł do następnej wioski. Zazwyczaj są one w stanie technicznym wskazującym mocno na zużycie (znowu spróbowałam się bardzo ładnie wyrazić), a za przewóz plecaka trzeba dodatkowo zapłacić.  W zależności od kraju mają przeróżne nazwy – i tak na Ukrainie i w Rosji to marszrutki, w Turcji dolmusze, itd. W Birmie transport „masowy” odbywał się nie tylko busami, ale i tzw. ”tuk tukami”, czyli klatką na pasażerów ciągniętą przez pojazd jednośladowy. W minibusie panuje zazwyczaj bardzo wesoła atmosfera i przeżyliśmy już dużo ciekawych rozmów (albo prób ich nawiązania po angielsku), nauki syryjskich piosenek, wspólnego jedzenia świeżo zerwanych mandarynek albo palenia papierosów z kierowcą (brrr… Arabom nie można odmówić, jak częstują, sami palić tez nie mogą jak obok są obcy, bo nie wypada, zdarza się im więc często tzw. złote rozdanie. Pan kierowca wiózł już tylko nas i koniecznie chciał nas przekonać, że ten napis LIGHT ma swoje potwierdzenie w jakości tytoniu – odtrutka na kilka lat). W Gruzji udało nam się natomiast załatwić nocleg na szybko u pani, która akurat siedziała koło mnie.


Co da się autobusem transportować? Wszystko i wszystkich. Od roweru na dachu przez sieci rybackie, ryż, ubrania, jedzenie, po zwierzęta. I to nie koty i psy, ale np. żywe kurczaki trzymane na kolanach. Najdziwniejsza chyba podróż w życiu przeżyliśmy w Maroko, jadąc z El Jadida do Marrakeszu. Pomijam, ze parę godzin próbowaliśmy wywalczyć bilety na ten przejazd, a że miejscowość nieturystyczna to nikt nie potrafił nam wytłumaczyć jak je uzyskać. Kiedy staliśmy na „dworcu” i próbowaliśmy dostać się do kolejnego autobusu, którym nie mogliśmy pojechać, okazało się, że nie tylko my mamy problem z transportem. Był tam pan, który uparcie chciał zabrać ze sobą… owcę. Tak, owcę i uprzedzając wasze pytanie owca była żywa i miała się całkiem nieźle. Oczywiście musiało trafić na nasz autobus i biedne zwierzę jadąc w luku bagażowym dawało znać o swoim istnieniu głośnym beczeniem przy każdym silniejszym zakręcie.


W Azji królują rowery. I to nie tylko jako jednoosobowe pojazdy. Mamy także riksze, czyli najczęściej pojazd napędzany siła nóg pana rikszowego z miejscem siedzącym obok dla nieszczęśnika zwanego pasażerem. Jest też ogromna ilość skuterów, motorków i wszelakich innych pojazdów jednośladowych, posiadających teoretycznie pojemość 2 osób, w praktyce 2 rodzin. Nie skusiliśmy się na skorzystanie z tych cudów techniki, bardzo często natomiast wypożyczaliśmy rowery. Przyznaję, że po przejeździe np. przez Mandalaj zaczynam uważać nawet Berlin za miasto spokojne, bezpieczne, przyjazne rowerzystom i pełne ludzi stosujących się do zasad ruchu drogowego. 


Ciekawy pomysł na urozmaicenie turystom podróży maja tez Arabowie, a zwłaszcza mieszkańcy Egiptu. Autobusy długodystansowe są tu niedrogie i zazwyczaj bardzo dobre (zazwyczaj, bo kiedyś zdarzyło mi się jechać w temperaturze 40 stopni z dyktą zamiast szyby 26 godzin) i działa w nich klimatyzacja. Działa zazwyczaj tak wydajnie, że średnia temperatura wynosi 13-15 stopni. Nie byłoby w tym jeszcze nic dziwnego, gdyby nie to, że tubylcom, przyzwyczajonym do temperatur nieco wyższych, ten mankament nie przeszkadza i smacznie śpią w krótkich rękawkach, podczas gdy turyści, którzy pierwszy raz podróżują tym środkiem transportu i nie są na to przygotowani (czyt. koc, kurtka i długie spodnie) bezskutecznie próbują namówić pana kierowcę, aby trochę spuścił z tonu.


Coś zupełnie innego i niespotykanego wynaleźli tez mieszkańcy Wietnamu. Ci, co byli, pewnie już wiedzą, że będzie mowa o tzw. sleeping busach. Nazwa oddaje funkcję, gdyż są to autobusy normalnych gabarytów, ale tak przerobione, że w środku zamiast siedzeń mamy 3 rzędy piętrowych kuszetek. Cena za przejazd oczywiście niewielka, tylko proporcjonalna do wielkości owego miejsca do spania i wzrostu przeciętnego Wietnamczyka (tak więc ja byłam zadowolona, ale Kornel nie mógł zmieścić stopy, o całej reszcie Kornela nie wspominając). 

Próbowałam sobie jeszcze przypomnieć, czy czymś ciekawych charakteryzuje się dotychczas przeze mnie widziany transport w Ameryce Południowej, ale wymyśliłam, że jedyną zmianą były ogromne siedzenia XXL w autobusach długodystansowych. Być może miały pomieścić przeciętnego turystę z kontynentu położonego powyżej – kto wie?

A jak wy podróżujecie poza granicami kraju i/lub Europy? Zdarzyły wam się ciekawe przeżycia z tym związane?

Tekst: Ewa
Zdjęcia: Ewa/Kornel 

1 komentarz:

  1. Faktycznie roweru jako publiczny długodystansowy środek transportu nie traktuję. A może należałoby.

    OdpowiedzUsuń